czwartek, 26 listopada 2009

Niemy krzyk nieistniejącej niemocy.

Paradoksalną treścią ostatnich czasów jest arbitralność decyzji dominujących wątpliwości, zmieniających się z sekundy na sekundę. Nie można okiełzać czegoś, co stale ucieka- jednocześnie trzymając to mocno za gardło, do utraty tchu. Wysyłając bowiem swój umysł na wczasy celem uzyskania katharsis: przez litość, trwogę.. i tak dalej aż do oswobodzenia i oczyszczenia, doznania swojej egzystencji. Sztuką poznania jest sztuka zrozumienia, że poznanie nie jest celem samym w sobie, lecz osiąganie i dążenie daje ten właśnie smak. Smak gorzko-gorzki. I niczym chmury dymu unoszą się myśli spętanej wyobraźni, zakutej w kajdany kodeksu i krzyczącej spoza krat- granic dnia codziennego. I znowu sens dzieli się na dwie, sprzeczne kategorie: bowiem umysł tego oswobodzenia nie chce. Tylko mówi, że chce. Tylko narzeka na swoją niemoc. Niemoc nieistniejącą, wyimaginowaną. Co za bezsens.
.

poniedziałek, 23 listopada 2009

Paradoks kobiecości

To kobiecy świat, ten pachnący, chaotyczny, ten na obcasach- powinien być jej domem i sercem zarazem. Pod warunkiem, że je ktoś pokocha. Ktoś taki, kto nie będzie chował jej perfum, układał jedwabiów jeden na drugi i kto nie będzie podmieniał butów "dla JEJ wygody".
Życie jak teatr masek zmienianych co dnia, ale Oni znają siebie naprawdę i znać powinni. Bo przecież nie od tego maski są, by się w nie przebierać i chować dla czyjegoś upodobania.
A jeśli już kobieta otwiera to serce- pachnące, trudne, lecz wierne- i staje się codziennością, w pełnym jej wydaniu- tylko dlatego, że kocha naprawdę- jest nudna. Niepotrzebna? Nieużyteczna? A może tych rumieńców i uśmiechów brak? Pytanie jest- dlaczego. Przecież rzeczywistość z kimś takim, kto pokochał jej serce, powinna być zalana wybuchającym jak wulkan szczęściem i optymizmem i chęcią do życia. A jeśli nie jest to, właśnie- dlaczego?
Czy On ją pokochał, czy pokochał siebie w Niej?
.

Moje "dziełko"

Stworzone jakieś dwa lata temu...
Dopisywane niedawno :) Tytułu jeszcze nie wymyśliłam, bo nie wiem, gdzie treść mnie poniesie. Jeszcze nie skończone.


WSTĘP


Piękno...
Postacio tak olbrzymia!
Ty masz dwie potężne twarze
Siła Twa upartego nie powstrzyma
Złudnie piekielne zbrodnie zmaże
Lecz od środka truciznę rozpali
Która Twe serce przedrze na wskroś
Miłość i Dobro bezlitośnie zatai
A Ty, nędzniku, błagaj o przebaczenie- proś!
Uległeś urokowi, zbłądziłeś.
Jak dalekie zgubienia granice?
Sądzisz, że przeznaczenie duszą zmyłeś?
Spójrz jak szerokie dziś zła źrenice
Skoro już przez piekieł bramę przybyłeś
Zasiądź więc na tronie walki
I walcz! Pokaż, że potrafisz.
I nie skrócę Tobie tej męki
Całe piękno swe dziś tracisz...


CZĘŚĆ 1.


NIMFY:
Podniebny oczu Twoich taniec
Myśli pobudza. Nierealne.
Prośby, modlitwy, zmawiany nocą różaniec..
Lecz życie Twe okrutnie jest marne
By ziemskie marzenia spełniać
Zbyt próżne!
By je źródłem miłości prawdziwej napełniać.

ALFRED:
Próżne, ach!
A jakże samotne...

NIMFY:
Skażony, ziemski niewdzięczniku!
Gdybyś choć raz oczy swe otworzył
Piękna prawdziwego dostrzegłbyś bezliku
I powieki swe smutne radością zmrużył

ALFRED:
Dość!
Nie rańcie już więcej serca mego
Tą prawdą niemiłosiernie palącą
W życiu tak wiele dosięgło złego
Pragnę
Pragnę móc miłość poznać kojącą
I nie rańcie też oczu moich
Obrazami rozkoszy
Zbyt wiele okrucieństwa przejrzały
Użyczcie mi, aby spojrzeć choć raz, swoich
Aby wyobraźnia wszechogarniająca
I umysł- zadrżały!

(po chwili)

NIMFY:
Pani nasza odziana rosą poranną
Ponad złociste jest słońce, ponad umysł
Zostanie Ci dziś, trupie żywych, wydaną
Taki tu Boga i przeznaczenia jest zamysł
Lecz strzeż się, człowieku grzeszny
Bo zdrada i zapomnienie za chwila Cię zgubią
I pomści tę krwawą zbrodnię sam Pan Najjaśniejszy!

(najpiękniejsza z nich wychodzi z szeregu i snuje się w kierunku Alfreda)

ALFRED:
(z niedowierzaniem)
Nie wierzę w piękno tak cudne
Przecież Twój urok duszę mą rozrywa!
(przypatruje się jej)
Te wspaniałości realne- wcale nie złudne!
Twój blask troski i rozpacze ukrywa
O Pani!
Ty z rosy powstałaś porannej
Ciebie słońce córą nazywa swoją
W życiu pod nim istoty tak anielsko pięknej
Nie śmiałem ujrzeć- a teraz jesteś moją?
Pragnę wielbić Cię...

KIRA:
Słowa Twoje szczere i jak łza czyste
Ucząca prawd tego olbrzymiego świata
Oczy Twe od łkania jeszcze przejrzyste
Błyszczą tak
A słowa jak miłosna sonata
Napełniają pięknem Twe zrospaczone wnętrze
Ja Twoja!
Twoja na zawsze!
Lecz niech Cię nigdy nie dosięgnie zemsta moja
(ze złością)
Bo potępionym w ogniu piekielnym się staniesz
Spłoniesz swoim własnym smutkiem
Więc zdrady i zapomnienia jak żaru się strzeż
Słońca gorejącego zostaniesz skazanym odrzutkiem!

ALFRED:
Przysięga moja szczera- nie zawiodę
Duszy tak błyszcząco wspaniałej
Będę z gałązek ranną zbierał wodę
Dla Pani z rosy stworzonej
Tyś moim jawnym marzeniem i snem
O którym śnić nie miałem odwagi
Twoje oczy panują nad całym tym złem
Dodają mi natchnienia, rozwagi
Nie zawiodę, na Boga!
A jeśli- niech mnie kara spotka sroga!

KIRA:
W Twych oczach rozpalonych iskry miłości
Spalają się w ogniu najszczerszym
Nigdy nie pobłażaj naszej znajomości
Bo w bólu zginiesz niedzisiejszym
Lecz moje serce wielkie Tobie wierzy
Bo Twoje tak głośno dziś bije
Lecz tak wiele portów jeszcze przemierzy
Zanim wszystkie grzechy Twe z duszy zmyje.

ALFRED:
Ja się z grzechów czuję oczyszczony
Widząc anioła- zła już nie dostrzegam
Dzięki Tobie jestem cudnie odrodzony
Miłość mą ma wieki dziś przysięgam
Ty moim jesteś cudownym natchnieniem
Wersy słów pieśni pochwalnych same się tworzą
Dla mojego umysłu jesteś zbawieniem
Natchnienie! Pomysły w głowie silnie się mnożą!

KIRA:
(do siebie)
Jak złudna mgła oślepiająca
Nikczemne oczy ludzkie przysłania
Twa dusza będzie jeszcze konająca
Z miłości
Bo natchnienie Cię pochłania!
(przyjmuje postać, równie pięknej, ludzkiej kobiety)
Amen!

ALFRED:
Cud w mej duszy! Cud za dnia!
Amen!

(odchodzą)

NIMFY:
Poszedł w świata ciemne czary
Niech rozprzestrzeni swoją wielką potęgę
Niech ubarwi świat ten mały
I ludzie zauważą talentu jaskrawą wstęgę
On jak gwiazda będzie wschodząca
Niech więc zaniesie te cudowną słodycz
Tam, gdzie niegdyś dusza jego konająca

W smutku i we łzach..



CZĘŚĆ 2.


(We wiosce, w skromnym domu Alfreda. Kira patrzy w przez okno)

KIRA:
Świat dziś osłonięty wzgórzami złudnymi
(zamyślenie
po chwili- z zapałem)
Lecz gdy ja oczy na potęgę Ci otworzę
Zmyję z powiek szal ludzkiej niewinności
Nowy, piękniejszy sen Ci stworzę!
Czy chcesz?

ALFRED:
Twój uśmiech sam jest już nieziemski
(patrzy oczarowany)
Czegóż więcej mógłbym chcieć?
Widząc urok tak czysty, anielski
(z powagą)
Niczego więcej już nie potrzebuję mieć.

KIRA:
(z niedowierzaniem)
Czy nie chciałbyś piękna pocałunku?
Talentu jaśminem i energią pachnącego?
(z naciskiem)
Nie marzy Ci się więcej uznania, szacunku?
Dostatniego życia wiodącego?


ALFRED:
(bez entuzjazmu)
Tak wspaniałe to, co mówisz
Lecz jakże sprawisz?


ANIOŁ:
(ukazuje się nagle)
To owoc Adama zakazany
To grzech, który Cię skazi
To ten w raju, zerwany!
Biada temu, kto Boga obrazi..


KIRA:
To ja siłą jestem i tajemnicą
Ja, która dla Ciebie z rosy powstałam
Życia i marzeń Twych jestem skarbnicą
Ja snami ludzkimi zawsze władałam!


ALFRED:
(rozmarzony)
O... Pani....

ANIOŁ:
Nie! Pamiętaj!

ALFRED:
(do Kiry)
Nie mogę!

KIRA:
Talent więc odrzucasz?

ANIOŁ:
Dostaniesz od życia całe piękno
Lecz co ważne naprawdę- stracisz
Na świat sobie zamkniesz senne okno
Marzeń; za błąd surowo zapłacisz!


ALFRED:
(do Anioła)
Lecz cóż złego w próżnym pięknie
Się takiego kryje?
W życiu wcale szaro i mętnie
Każdą zarazę uśmiechem jednym zmyję
Po czym zostanie mi błędu niewdzięczna rana?
Dlaczego będę krwią rzewnie płakać?
Mam wiarę! Mam miłość Pana!
Czemuż z pięknem tym karzesz żegnać?


ANIOŁ:
Nie posłuży Ci talent...

ALFRED:
(do Anioła, ze złością)
Cóż to? Przepowiednia?

ANIOŁ:
Nie zapomnij o niej!
(znika)


CZĘŚĆ 3.

(Alfred na łące. Siedzi i patrzy w niebo. Jest sam)

ALFRED:
(nad pustą kartką)
Moja ręka. Drży tak okrutnie
Myśli w głowie tak wiele się zbiera
Tu, we mnie, tak pięknie
A w dali, za lasem, jakieś ciało umiera
(cisza)
Wszędzie odkrywam cudów tajemnice!
Jak je wyrazić, nie posiadłem talentu!
(z przerażeniem)
Widzę szatana rozwarte źrenice
Nie rozróżniam już myśli od zamętów
Serce moje łomocze za dnia
Coraz głośniej i w poezję uderza
I na nic moje bezsilne, wieczne starania
(z opętaniem i niemocą)
Umysł mi rytm żałośnie zaburza
J-a Muszę pi-sać! Muszę!
Pani z rosy mym natchnieniem
Oddycham nią, po talent się skuszę
Nie umiem zyć z takim niespełnieniem!

(przychodzi Kira)

KIRA:
Witaj Kochany.
Czemu smutny taki?
(patrzy mu w oczy.
opiekuńczo)
Ty, biedaku, na poezję jesteś skazany..


ALFRED:
Ogarnia mnie niemoc!
(patrzy na nią)
Kocham Cię.

KIRA:
Zbyt poważne to słowa
By je wprost tak wypowiadać
Nic dla mnie nie znaczy Twoja mowa

ALFRED:
Gdzie tu wątpliwość, nad czym się zastanawiać?
(po chwili)
Wiem co to jest miłość!
Bo ja kocham tak bardzo szalenie
Nie wierzysz w słów moich prawdziwość?
(cisza)
Ty jesteś moje jedyne, spełnione marzenie.


KIRA:
Wyraź więc te miłość
I udowodnij nieodpartą prawdziwość.

ALFRED:
Lecz jakże?

KIRA:
Opisz co czujesz
(odchodzi
Alfred patrzy jak odchodzi. Myśli, podpierając głowę. Próbuje pisać)


ALFRED:
(roztrzęsiony)
Nie potrafię!

GŁOSY Z LASU:
Nie potrafisz, więc nie kochasz.

ALFRED:
Cóż to za nieludzkie głosy przerażające?
Czy to jedynie zmącone myśli?
Te okrutne? Nieszczęśliwie bolące.
Moje głosy boją aż do ciemnej wieczności
Nie umiem ich wyrazić.
Choć uczucia tak namiętnie się palą
Nie mogę prawdy pozostawić
Wszystkie myśli uderzają
Razem z moim światem na kolana padają..

GŁOSY Z JEZIORA:
Kochasz?
Jeśli miłość prawdziwa, to ją pokaż!

ALFRED:
(z rozwagą)
Stach i panika nieustannie we mnie krzyczy
A w koło kolorowy świat się kręci
Lecz talent mój pozostanie wieczny
Burząc to, co nadzieję miłości okrutnie męci

(nadchodzi Kira)

KIRA:
(z uśmiechem)
Wyrazić jesteś cokolwiek w stanie?
Szepnij więc choć jedno,
Jedno prawdziwe zdanie.

ALFRED:
Tyś wszystkim co kocham!

KIRA:
(obojętna na te słowa)
Gdzie w tym piękno, rytm i brzmienie?
(patrzy mu w oczy)
Ja mogę dać Ci poezji tchnienie..


ALFRED:
Lecz słowa moje prawdziwe przecież!

KIRA:
I tę prawdę światu idź głosić!
Tym udowodnić czym jest uczucie?
Miłość swoją po sercach roznosić?
Cudniejsze to, niż beznamiętne słów snucie
Nie mi, lecz ludziom pokaż!
Jak wielkie masz serce szlachetne
Jak prawdziwie, Alfredzie, kochasz!
To byłoby dogłębnie piękne..

ALFRED:
Dlaczego tak Ci zależy?

KIRA:
Jeśli mnie kochasz prawdziwie
Powinieneś umieć miłość swą wyrażać
Nie próżnie i prosto, lecz bardziej wnikliwie
Natchnienia atmosferę w tym świecie wytwarzać
Ja nie mężczyzny potrzebuję ziemskiego
Ja poety pragnę- uczuciowego!


ALFRED:
(bez namysłu)
Niech więc będzie jak chcesz.
Tyś cudem moim i pokusą
Pewien jestem, co to natchnienie- sama wiesz
Ty marzeniem i poranną rosą... Ty..
Skoro talent oferujesz- nie odmówię
Dla Ciebie poezję co noc chcę tworzyć
Na Tobie każdą linijkę skupię
Wersy miłości będę wciąż mnożyć


KIRA:
(z zadowoleniem)
Stało się!

(Alfred widzi Anioła, który podchodzi do niego)

ANIOŁ:
Twoje słowa ostateczne
Bądź rozważny.
Co napiszesz- będzie wieczne
Ona władcą jest i panią wszelkich sił
Nawet talentu
Abyś w przyszłości w pierś się nie bił
Że w umyśle zbyt wiele masz zamętu


CZĘŚĆ 4.


(Alfred pada na ziemię i zasypia. We śnie podchodzi do niego obca kobieta z wyciągniętą ręką)

KOBIETA:
Ja z obłoków, Kiry jestem wybranką
I talent Tobie dziś ofiaruję
Słońca samego jestem posłanką
Najcenniejsze piękno Tobie podaruję
To-bie Alfredzie!


ALFRED:
Moja pamięć chyba nieco zawodzi..
Przypomnieć nie jestem w stanie, nie umiem..
Skąd Pani imię, skąd pochodzi?
Rozmowa dla mnie niewyobrażalnym zdumieniem..


KOBIETA:
Nie potrzebnie serce swoje zwodzisz
Talent Twym jest przeznaczeniem
Zastanawiasz się- więc błądzisz
A Ty Kiry jesteś słodkim marzeniem!
Przyjmij więc co Ci pisane
I nie opieraj potężnemu Panu Losowi
Bo imię Twoje na wieki będzie zmazane
Nie przeciwstawiaj się życia ciosowi

(Alfred wyciąga rękę ku niej. Kobieta dotyka jego dłoni i lecą razem ku niebu. Z chmur zstępują anioły)

ANIOŁY:
Oto Tobie, Alfredzie, talent wielki jest zesłany
Oczy Twoje przysłonięte jeszcze ludzką zasłoną
Lecz Ty jeden przez los zostałeś wybrany
I budujesz go z Kirą, Twoją żoną
Aby światu zanieść rozkoszną prawdę.
Lecz piękna samego strzeż się, Alfredzie
Wygłaszając podniebną naszą mowę
- Bo staniesz nad własnym, zimnym grobem,
W lichej, ludzkiej biedzie..

(Anioły ukazują Alfredowi świat widziany z niebios)

ALFRED:
Moc we mnie tonie
Moc ze mnie zionie
Niczym ogień.
Pali i szarpie moje zmysły
Ten jaskrawy, rażący płomień
Moja głowa, cudowne pomysły
A ja nie widzę siebie
Widzę świat
Zapada się swą potęgą pod masywną ziemię
Pozostawiając srogiej trwogi ślad
Tak głęboki i widoczny
Ta przecież grób kwiatami obrośnięty
Piękny i pachnący, choć tak okrutnie mroczny
Przez zmysły i wzrok ludzki przeklęty!
(po chwili)
Siedzę pośród gór własnej niemocy
Płonę ostatecznym mym natchnieniem
Pośród ciemności, niewinności nocy
Zatrważam się błogim spojrzeniem
(z entuzjazmem)
Jestem kimś!


KIRA:
Niewolnik własnego, prawdziwego talentu
Siedzi sam, jaki zadufany!
Lecz nie widzę w iskrach jego zamętu
Dla miłości pisze, zakochany!
Nieszczęsny, znaki niebo Ci zsyłało
Dawało wiarę i wspierało tchnieniem
Nieszczęsny, usłuchałeś i nie wyjdziesz cało
Spalisz te dwie iskry jeszecz żywe- marzeniem
Piękno. Próżności niebieska!
Ja jestem pięknem!


(nagle Alfred dostrzega piękny kwiat, patrzący nań uwodzicielsko)

KWIAT:
Delikatny dłoni dotyku
Wietrze ciepły i namiętny
Wybucham! Pył trzaska, nie słyszysz krzyku?
Błagającego o jeden choćby znak pamiętny
Co na piśmie na wieki zostanie
Niezniszczalny nie ubłagalnie.


ALFRED:
Czymże prośby zachłanne
z moją miłością porównane...


KWIAT:
Zachłanność ma mała przeraźliwie
Jak ja, niewidoczny.
Ty, natchniony, patrz ku mnie wnikliwiej
Ja, przezroczysty kwiat półroczny
Niewiele łez iskry me jeszcze zobaczą
Nie dużo chwil samotności stracę
A Ciebie wiernością dozgonną obdarzę
Ni chwili, ni zaćmienia umysłu czekać radzę


ALFRED:
Ach.
W obliczu tęczy kolorów pogrążony
Oblany wodospadem blasku
Czekam sam, lecz osaczony
Płomieniami serca od pomarańczowego brzasku
Dnia; unoszącymi lekkiego ducha
Zamkniętego we własnym umyśle
O pokonanego przez ciszę głuchą
Nie odmówię.


KWIAT:
Dotknij, poeto, moich ust czerwonych
Zatopionych w granicach piękna
Dotknij niewidzialnych łez oszklonych
Moja wilgotna skóra taka miękka
Poeto, umieram!
Minione lato spala moje istnienie
Dusza utracona woła: Pragnienie!


ALFRED:
Lecz cóż czynić dla wskrzeszenia
Ja, zanurzony w słowach, mogę?

KWIAT:
Odrzuć więc trującą przeszkodę
Otwórz wystraszoną wyobraźnię
Ukrytą pod pościelą własnego ciała
Nie bacz na fałszywe jaźnie
Otwórz oczy, poeto! Czerwień niemała
Krzyczy tu o życie!

(kwiat upada pod ciężarem swojego kielicha)

ALFRED:
Oczy wyobraźni
Oczy wyobraźni...
.

niedziela, 1 listopada 2009

Moda dziś.

Trudnością jest odnaleźć się pośród tłumu okrytego niewyobrażalnie głupią i paranoiczną płachtą zapatrzenia. Zapatrzenia w coś, co jest tak mocno absurdalne, że aż żywo pociągające. Powiedzieć ‘stop’ fali, jaka zalewa otchłań młodych umysłów jest tak niesmacznie łatwo, że nie do zrobienia. Bo trzeba się wybić i pokazać racjonalizm swoich racjonalnych myśli. O ile są racjonalne.
Kiedyś była moda na przeróżne stylizacje, wybór kolorów się wyczerpał, nieodwracalnie. Było już wszystko- kolczyki, koturny, spodnie takie, śmianie i owakie, były pióra, koronki, irokezy, dredy, były szmaty… A teraz, aby się ‘wyróżnić’ w tym modnym-niemodnym świecie, powinno się być zwykłym. Racjonalnym. Zaskakujące… A raczej zaskakująco łatwe.
Co oznacza więc, moim skromnym zdaniem, moda na rzekomą ‘normalność’? Po pierwsze: szczerość przed sobą. Czas powiedzieć sobie ‘nie wstydzę się’- siebie, swoich potrzeb, swoich poglądów. Czas powiedzieć sobie ‘wiem i widzę’- pomimo że wiedzieć i widzieć czasem się nie powinno. Kwestia pierwsza: poglądy racjonalne, aby wejść w racjonalność całym sobą. Jak to zrobić? Uświadomić sobie swoje nieuświadomienie i nie dążyć do racjonalności. Paradoksalnie, nie dążyć do oryginalności. Ambiwalencja nie jest hipokryzją- mimo że dziś ludzie uzurpowali sobie prawo do nazywania jej hipokryzją. Tak uwielbiane słowo, szczególnie przez zachłannych i rządnych dyskusji amatorów pseudopolityków, pełni funkcję stałego argumentu udowadniającego ludzką głupotę, która głupotą nie jest, lecz zwykłym, ludzkim odruchem. Pytanie jak szybko uświadomimy sobie ten odruch i czy będziemy z niego dumni. Że mówiąc ‘a’, przy okazji robimy ‘d’, krytykując ‘d’ tylko dlatego, że jesteśmy za ‘a’. Jesteśmy ludźmi i w tym tkwi racjonalizm. Jesteśmy omylni, popełniamy błędy, mamy potrzeby przyziemne i lubimy być doceniani z byle powodu. Ile razy coś nas ominęło przez to, że ‘nie wypada’ się przyznać. Ile razy nie sięgnęliśmy po czekoladki u nowo poznanych znajomych, bo ‘nie wypada’, ile razy ugryźliśmy się w język, by przypadkiem nie powiedzieć komuś czegoś ZBYT szczerego? Chcemy być na topie i mówić o tym, co jest wygodne dla nas i dla otoczenia, jednocześnie czujemy się ‘inni’, wyobcowani, bo w końcu to, co skrywamy, jest takie ciekawe i oryginalne, że z niecierpliwością czekamy, aż ktoś niby przez przypadek poruszy temat naszego sukcesu. I wzburzy ten cały wulkan myśli i pomysłów, a my skromnie się zaczniemy uzewnętrzniać. Wtedy spuścimy wzrok, że niby skromni jesteśmy- bo nie wypada przecież się przechwalać.
Kwestia druga: ubiór. Ubiór normalny jest modny- absurd? Nie absurd. Wiadomo, miło zobaczyć na ulicy ładnie odwaloną kobietkę- ładnie, nie znaczy emocjonalnie ( niczym krwawe uliczne „emo- od emocjon”). Ładne jest to, co wyróżnia się stylem rangi wyższych sfer, skromne, ale kobiece. Z dużym dekoltem, ale z zasłoniętym pępkiem. Granica dobrego smaku to coś, czego brak w dzisiejszej komercji i przesycie. Dławiąco szybko biegniemy ku zachodowi, niczym napalone na Amerykę Azjatki farbujące się na tandetny blond. Mniej więcej tak krzyczymy i walczymy o swoje prawa o indywidualność. Bo przecież indywidualność jest modna. Szkoda tylko, że każdy staje się indywidualistą, tworząc tym samym grupę indywidualistów myślących podobnie i podświadomie potrzebujących się wzajemnie. Społeczeństwo tonie w swoim własnym pomyśle na odrębność, a ludzie myślący patrzą na to z góry i zarządzają naszymi myślami- które przecież są tak mocno indywidualne.
.

środa, 7 października 2009

Tak o. Mało poetycko. Ale od serca.

Możesz być zmęczony życiem, możesz tęsknić za odpoczynkiem i nie mieć sił, by podnosić znużone powieki. Możesz nie móc biec do przodu i nie nadążać za myślami. Możesz nie podołać zadaniom, przed jakimi stawia Cię życie, możesz po prostu nie dawać już rady. Ale nie możesz zapomnieć, że jesteś Człowiekiem.
.

niedziela, 23 sierpnia 2009

Plastikowy ludzik... (mój niedokończony fragment, urywek czegoś)

Plastelinowy ludzik starannie ulepiony z plastelinowej gliny. W koło mur budzący grozę i tabliczka 'grozi zawaleniem'.
Idiotyczny uśmiech zasłaniający prawdę zgłuszoną i zakopaną pod ziemią, i ręka wyciągnięta w kierunku słońca, które razi w oczy. Szpetne ogrodzenie i ponury teren obrośnięty mocno zieloną trawą...................
.

środa, 19 sierpnia 2009

Jan Twardowski (wiersz)

Tak długo byli razem tak wiele łączyło
ciała nawet na odległość całowali w liście
lecz rozstania przychodzą nagle i tak sobie
jeżeli Bóg rozdzielił to potem pojedna
najdłuższe to rozstanie po którym się żyje
jakby serce pękło i nic się nie stało
rozstania co przychodzą gdy nic nie wiesz o tym
i w taki sposób że nikt nie rozumie
nawet żyrafa co się wydłuża aby coś więcej widzieć

lecz zwierzę na dyskretne
nic ludziom nie powie

Jan Twardowski
.

sobota, 8 sierpnia 2009

Cytat

Być może dla świata jesteś tylko człowiekiem, ale dla niektórych ludzi jesteś całym światem.

— Gabriel García Márquez
.

środa, 29 lipca 2009

Cytat- Joseph Conrad

"Człowiek, który się rodzi, wpada w marzenie, jak się wpada do morza. Jeśli usiłuje się wydostać w powietrze, jak robią niedoświadczeni, topi się. Nie! mówię panu! Jedyny sposób to nieszczęsnemu żywiołowi się poddać i wysiłkami rąk i nóg sprawić, że głębokie, głębokie morze człowieka utrzyma. Więc pan mnie pyta: jak być?"
~ Joseph Conrad
.

środa, 8 lipca 2009

Poobijana gitara

Ona leżała w kącie, poszarpana i poobijana. Taka mała sobie ot, gitara. Źle grała, złe dźwięki z siebie wydobywała. Zepsuta.
A mały, poszarpany, długowłosy chłopak stoi pod ścianą i drze gębę zastępując swój rozwalony sprzęt grający. Niegdyś tak pięknie brzmiący. Drze się w niebo-głosy szukając wsparcia u złowrogich sąsiadów podle utożsamiających się z jego krzykiem.

Gdzie jest ta muzyka? Podejrzewam, że tylko w jego sercu. My jej teraz nie usłyszymy, bo ON się teraz tylko drze w rytm tego, co kiedyś oddawała ta jego gitara.
.

wtorek, 7 lipca 2009

Aleksander Wat "Bezrobotny Lucyfer" - cytat

"- W młodości byłem przebieglejszy- myślał szatan- wiedziałem, że trzeba atakować od strony słabej. Działałem przez kobietę, która zawsze pragnie być kuszona. Kobieta ma dobre intencje i złą naturę, szatan zaś, według św. Tomasza, dobrą naturę i złe intencje. A zatem nie mężczyzna i kobieta, lecz szatan i kobieta stanowią dopełniającą się parę (...)
Miss Cyrce, słynna girl z music-hallu, rzekła:
- Hewa, nasza prarodzicielka, dała się skusić szatanowi, ponieważ ukazał się w postaci węża. Gdyby się objawił w postaci mężczyzny, nie ona zapewne byłaby skuszona, lecz on nawrócony (...) Piękny mężczyzno, dziś należy nam się rewanż. Lucyfer skusił kobietę, słuszna więc, aby kobieta teraz nawróciła Lucyfera"
.

Niebiskoszara marynarka :)

Niebieskoszara marynarka w szafie sobie wisi
Pomiędzy zblakłymi ubraniami
-Wisząc tak się kisi
Pomiędzy starymi ciuchami

I przyjdzie dzień, może nawet dwa
Ktoś przypomni sobie wtedy
Że już prócz miny swej nic nie ma
I przyjdzie chwila taka, kiedy
Niebieskoszara marynarka zakrzyczy
"Załóż mnie, panie"
By pan nie został sam z niczym
"To dogodne jest ubranie"
I założy ją z pośpiechem
By zapomnieć swoje braki
W lustrze z uśmiechem się przejrzy
"Ta to lepsza niż wyblakłe me kubraki"
Pięć po cztery on ją zmierzy
(I jeszcze dwa razy przymierzy)
Całkiem miło w nowej twarzy
Niebieskoszara marynarka odmieniła
Nowa posada już się marzy
- Tak człowieka przemieniła

Niebieskoszara marynarka, która sobie tylko wisi
Pomiędzy zblakłymi ubraniami
- Wisząc tak, się kisi
Pomiędzy starymi ciuchami
.

poniedziałek, 6 lipca 2009

Motto

Umieszczone w "Pożegnanie jesieni" S.I.Witkiewicza (Witkacego)

"Czymże jest, o naturo, twych pocieszeń mowa. Wobec żądz, które budzisz twym mrocznym obszarem" Antoni Słonimski
.

sobota, 4 lipca 2009

Tęczowe się kręcą zdarzenia....

Tęczowe się kręcą zdarzenia
Niczym koło Fortuny
Zależne od jej pragnienia
- pękają mury

Deszczowe znikają krople
A nadchodzi radość
Krusząc bezlitosne sople
- dając im zadość

Otwiera się świat tęsknoty
Za czymś co zapomniane i dawno już nie ważne
Zniknął dawny motyw
Gdzieś daleko, rozpłynął się w wieczornej parze
.

czwartek, 28 maja 2009

MAŁY KSIĄŻE (fragmenty)

"- Dzień dobry - rzekł Lis.
- Dzień dobry - odparł grzecznie Mały Książę, który odwrócił się, lecz niczego nie zauważył.
- Tutaj jestem - rzekł głos - pod jabłonką.
- Ktoś ty?- spytał Mały Książę.- Śliczne z ciebie stworzenie.
- Jestem lisem - rzekł Lis.
- Chodź, będziemy się bawić - zaproponował Mały Książę.- Jest mi tak smutno.
- Nie mogę bawić się z tobą - rzekł Lis.-Nie jestem oswojony.
- Och! Przepraszam- wykrzyknął Mały Książę. Ale po namyśle dodał:- Co to znaczy "oswojony"?
- Nie jesteś stąd - zauważył Lis.- Czego tu szukasz?
- Szukam ludzi - rzekł Mały Książę.- Co to znaczy "oswojony"?
- Ludzie - rzekł Lis - mają strzelby i polują. To denerwujące! Hodują także kury. To jedyne, co w nich może zainteresować. Szukasz kur?
- Nie - rzekł Mały Książę.- Szukam przyjaciół. Co to znaczy "oswajać"?
- To rzecz, która poszła w zapomnienie - rzekł Lis.- To znaczy "tworzyć związki".
- Tworzyć związki?
- Oczywiście - rzekł Lis.- Jesteś dla mnie tylko małym chłopcem, takim samym, jak sto tysięcy innych chłopców. Nie potrzebuję ciebie. A ty nie potrzebujesz mnie. Dla ciebie jestem po prostu lisem, jak sto tysięcy innych lisów. Ale jeśli mnie oswoisz, będziemy siebie nawzajem potrzebować. Ja stanę się dla ciebie jedyny na świecie.

(...)

Lis zamilkł i długo przyglądał się Małemu Księciu.
- Proszę cie bardzo, oswój mnie - powiedział.
- Bardzo chętnie - odparł Mały Książę.- Ale nie mam wiele czasu. Muszę poznać bardzo wiele rzeczy i znaleźć przyjaciół.
- Tylko rzeczy oswojone nadają się do poznania - rzekł Lis.- Ludzie nie dysponują już wystarczającą ilością czasu, żeby coś poznać. Kupują gotowe wyroby u sprzedawców, a ponieważ nie ma sklepów z przyjaciółmi, ludzie już ich utracili. Jeśli pragniesz mieć przyjaciela, oswój mnie!
- A co trzeba zrobić?- spytał Mały Książę.
- Należy zachować cierpliwość- odparł Lis.- Najpierw usiądziesz w pewnym oddaleniu ode mnie, o tam, w trawie. Popatrzę na ciebie kątem oka, a ty nic nie powiesz. Język to źródło nieporozumień. Lecz każdego dnia będziesz mógł przysunąć się trochę bliżej.
Nazajutrz Mały Książę powrócił.
- Było by lepiej, gdybyś wracał stale o tej samej porze- rzekł Lis.- Jeśli będziesz przychodził przykładowo o czwartej po południu, zacznę być szczęsliwy już o trzeciej. Im będzie robiło się poźniej, tym będe szczęśliwszy. O czwartej będę niespokojny i zacznę się wiercić, odkryję cenę, jaką należy zapłacić za szczęście! Ale jeżeli będziesz przychodził o byle jakich porach, nigdy nie będę wiedział, o której godzinie przygotować moje serce. Należy przestrzegać pewnych rytuałów.
- A co to jest rytuał?- spytał Mały Książę.
- To także coś zupełnie zapomnianego- rzekł Lis.


(...)

Bardzo zakłopotało to róże.
- Jesteście piękne, lecz puste - dodał jeszcze.- Nie można dla was umrzeć. Oczywiście jakiś zwykły przechodzień mógłby pomyśleć, że moja Róża jest do was podobna. Ale jedynie ona jest ważniejsza od was wszystkich, ponieważ to ją podlewałem. To ją właśnie włożyłem pod klosz. Ją ochraniałem parawanem. To dla niej zabijałem gąsiennice (prócz dwóch czy trzech hodowanych na motyle). To jej narzekań i przechwałek słuchałem, a czasami milczałem w jej towarzystwie. Bo to moja Róża.
I powrócił do Lisa.
- Żegnaj - powiedział.
- Żegnaj - powiedział Lis.- Oto mój sekret. Jedynie sercem można wszystko jasno poznać. To co najważniejsze skrywa się przed wzrokiem.
- To co najważniejsze skrywa się przed wzrokiem - powtórzył Mały Książę z zamiarem zapamiętania.
- To czas, jaki poświęciłeś twojej Róży, czyni ją tak ważną.
- To czas, jaki poświęciłem mojej Róży, czyni ją tak ważną - powtórzył Mały Książę z zamiarem zapamiętania.
- Ludzie zapomnieli o tej prawdzie - rzekł Lis.- Ale ty tego nie rób. Już zawsze będziesz odpowiedzialny, za to, co oswoiłeś.Jesteś odpowiedzialny za swoją Różę.
- Jestem odpowiedzialny za moją Różę - powtórzył Mały Książę z zamiarem zapamiętania."

poniedziałek, 20 kwietnia 2009

20.04.2009

Anielskie skrzydła spętane sidłami słabości. Młodość już uśpiona szklanką mleka, a w niej jeszcze gaśnie żarząca się zapałka. Czerwona szminka kreśląca subtelne serce w świetle swojej mocy. Delikatność skrywana pod maską pewności, pod maską odporności. Porywisty wiatr szarpiący kolorowe latawce z cienkich niteczek.

Pełnia sprzeczności w małej, porcelanowej szkatułce, zamknięta na milion spustów, lecz otwierana przy każdej, prostej okazji. Śmiech do łez, czasem wbrew innym, czasem najprostszy na świecie.

niedziela, 19 kwietnia 2009

19.04.2009

Szokują mnie poważni ludzie. Niewidzialni na ulicy ze swoimi kamiennymi twarzami, zapatrzeni w swoje sprawy. Chwila, moment, a też bym taka się stała, ale rzeczywistość mnie ratuje. Obiektywne obserwacje banalnych spraw, nie wartych sztucznej powagi. Życie kręci się wokół barw i nadziei, które pożerane są przez szarość kamienia na Ich twarzach. Moja błogość i dziecięce spojrzenie przepadło w wirze starzejącego się czasu, jednak iskry pozostały wciąż takie same.

sobota, 21 marca 2009

BAJECZKA

Pewnego razu była sobie dziewczynka, która miała dobre serduszko i chciała się nim z kimś podzielić. Spotkała chłopca, który był spełnieniem jej skrywanych marzeń i oddała mu to, co najpiękniejsze. Obiecał dać jej dwa razy tyle radości i sprawiał, że była ona najszczęśliwszą osobą na świecie. Pełnia szczęścia była czymś, z czym te dwa małe serduszka nie rozstawały się na krok. Ale kroków przybywało, a wraz z nimi wysokość tej góry, na którą oboje się wspinali. Było jej trudno, ale trzymała go za rękę i podawała wody do picia, by pomóc swojemu towarzyszowi w tej trudnej drodze. On za to, aby odciągnąć ją od dręczących myśli, kazał jej wyobrażać sobie świat pełen magii, koloru obrazów przybitych złotymi gwoździami do jej serduszka. Byli jak dwa wolne ptaki, które, mimo ciężkiej wędrówki, łakomiły się własnym widokiem i były szczęśliwe z każdej chwili.
Ale pewnego dnia nadciągnęła burza i zaczęło grzmieć. Niebo zrobiło się ciemne i spadł mocny i silny deszcz. Ich małe rączki nie potrafiły utrzymać wzajemnego ciężaru i momentami gubiły się we mgle. Ale nadzieja kazała im przetrwać każde uderzenie pioruna. Szli obok, raz jedno parło drugie ku górze, innym razem, na odwrót. Nikt jednak nie przewidział, że z góry stoczy się wielki kamień, który uniemożliwi dalszą wędrówkę. Dzieci musiały się zatrzymać i zastanowić jak poradzić sobie z ta trudną, nieraz pełną łez, drogą. Łapczywie chwytając się głazu, jedno z dzieci spadło z samej góry i poobijało się do krwi. To drugie, zmęczone i zawiedzione, nie wiedziało co zrobić. Daleka droga, by wrócić, a niebezpiecznie było iść w pojedynkę. Dziecko, które spadło, zaczęło czuć się oszukane i niedoceniane, gdyż zostało zupełnie samo i nie wiedziało jak sobie poradzić.
Przypomniało sobie tę pełnię szczęścia, jaka była u stóp wielkiej góry - pod którą znowu stało, lecz nie miało z kim się nim dzielić. To zaś, które zostało u góry, krzyknęło:
- Pójdę i zobaczę co jest dalej!
I nie zważywszy na łzy ukochanego serduszka, uciekło na szczyt. Zobaczyło, że jest silne i mocne, że nie potrzebuje już nikogo więcej, bo potrafi poradzić sobie samo. Drugie dziecko pokonywało w tym czasie te ciężką drogę, już nie w towarzystwie swojej miłości, lecz samo. Było przekonane, że tam, na górze, czeka je wspaniała nagroda w postaci radości, jaka została obiecana na początku wędrówki. Burza, deszcz i spadające głazy raniły serce i ciałko dziecka, lecz to, szło coraz wyżej licząc, że zostanie docenione.
Dziecko z góry zobaczyło swoją miłość, zmierzającą do niego- zmęczoną, codzienną i zapłakaną. Nie wiedziało co robić, gdyż bało się ciężaru w postaci drugiego, potrzebującego człowieka. Próbowało uciekać, lecz nie miało sił. Chciało zaczekać i wyciągnąć rękę, lecz bało się, że zrobi to za mocno, albo puści przez pomyłkę.
I wtedy przyszedł czas, by zastanowić się, czy nadal kocha to drugie, małe i zmęczone serduszko pnące ku niemu. Codzienność była przerażająca, pozbawiona złotych gwoździ, tęczy i silnego deszczu. A góra, pełna wielu niebezpieczeństw zawsze mogła pęknąć i rozdzielić tych dwoje. Ale oni, mimo zmęczenia, trzymali na plecach ciężar i strach.
Jak długo będą potrafili iść razem? Kto z nich zapomni o tej długiej drodze, pełnej przygód, i pójdzie w swoją stronę?
Dzieci bały się odpowiedzi, wierzyły, że zawsze dadzą radę być ze sobą.

poniedziałek, 16 marca 2009

Mój malutki świat

Piękne chwile przemijają i uciekają w przeszłość, o której coraz mniej się pamięta. Te chwile subtelnych dotyków, pocałunków znikają pod kołdrą dawnych cieni snujących się obok siebie, te chwile delikatnych słów i majaczącej radości rozlewającej się po spragnionej skórze. Dla tych momentów warto było żyć i uczyć się Kochać nawzajem, oddawać każda przyjemność tym chwilom, które miały wkrótce nastąpić. Budowanie wspólnych planów do końca życia, ekscytujące oczekiwanie wspólnej starości wymalowanej barwami i zapachami młodych, bijących serc.
Ciepła dłoń ocierająca się o spragnioną twarz pogrążoną we łzach samotności- we łzach oczekiwania na jutro, na tą starość, która nie nadchodzi stąd, skąd miała. Nie przychodzi w chwilach uśmiechu, chwile nie przemijają rozkosznie, bo na rozkosz nie ma już czasu. Biegnie bezlitośnie, nie oglądając się za siebie i ciągnąć pył dnia minionego. Duże, błyszczące oczy obiecujące wiele swym spojrzeniem, oczekujące szczęścia- wspólnego, wyczekiwanego.

Złe chwile pozostają w sercach i wygryzają je od środka. Małe, biedne, zakochane serduszka kruszące się pod siłą niemocy. Gałęzie przebijające mydlane, lekkie bańki radości karzące zderzać się co dzień z rzeczywistością. Bezlitosne, okrutne i niszczące, zacierające ślady stóp, które zawsze szły razem. Wiatr rozsypujący piasek w tchnienia żywych organizmów szukających odpowiedniej drogi. Poszarpany jedwab, który kiedyś otulał drżącą skórę, słodkie łzy zemsty i czerwone kokardy władzy na głowie zwycięzcy.

Siedzę pośród tych chwil obiecujących uśmiech przez łzy, obok tych, które przebijają mi serce, uświadamiając sobie niemoc i bezbronność. Widzę dni mijające za oknem rozpaczy, zakładam kocie maski i oddaję się chwilom, które są niestałe. Namiętnie szukam zrozumienia, docenienia i słów, które zbudują mój malutki świat na samym krańcu tego olbrzymiego. Nie szukam siebie, nie próbuję znaleźć magii moich możliwości, ani nie pragnę wcale się rozwinąć. Za małe mam skrzydła, zbyt blisko słońca parzącego latam, boje się, że się utopię. Jestem jak roślinka, ładna, pachnącą i nietoksyczna dla codzienności kolorowego świata. W mojej głowie wciąż gryzą się dwie przestrzenie, a ja uciekam do każdej z nich myśląc, że to już moje miejsce. Wyczekane, ciepłe i własne. Nieprawda.