czwartek, 26 listopada 2009

Niemy krzyk nieistniejącej niemocy.

Paradoksalną treścią ostatnich czasów jest arbitralność decyzji dominujących wątpliwości, zmieniających się z sekundy na sekundę. Nie można okiełzać czegoś, co stale ucieka- jednocześnie trzymając to mocno za gardło, do utraty tchu. Wysyłając bowiem swój umysł na wczasy celem uzyskania katharsis: przez litość, trwogę.. i tak dalej aż do oswobodzenia i oczyszczenia, doznania swojej egzystencji. Sztuką poznania jest sztuka zrozumienia, że poznanie nie jest celem samym w sobie, lecz osiąganie i dążenie daje ten właśnie smak. Smak gorzko-gorzki. I niczym chmury dymu unoszą się myśli spętanej wyobraźni, zakutej w kajdany kodeksu i krzyczącej spoza krat- granic dnia codziennego. I znowu sens dzieli się na dwie, sprzeczne kategorie: bowiem umysł tego oswobodzenia nie chce. Tylko mówi, że chce. Tylko narzeka na swoją niemoc. Niemoc nieistniejącą, wyimaginowaną. Co za bezsens.
.

poniedziałek, 23 listopada 2009

Paradoks kobiecości

To kobiecy świat, ten pachnący, chaotyczny, ten na obcasach- powinien być jej domem i sercem zarazem. Pod warunkiem, że je ktoś pokocha. Ktoś taki, kto nie będzie chował jej perfum, układał jedwabiów jeden na drugi i kto nie będzie podmieniał butów "dla JEJ wygody".
Życie jak teatr masek zmienianych co dnia, ale Oni znają siebie naprawdę i znać powinni. Bo przecież nie od tego maski są, by się w nie przebierać i chować dla czyjegoś upodobania.
A jeśli już kobieta otwiera to serce- pachnące, trudne, lecz wierne- i staje się codziennością, w pełnym jej wydaniu- tylko dlatego, że kocha naprawdę- jest nudna. Niepotrzebna? Nieużyteczna? A może tych rumieńców i uśmiechów brak? Pytanie jest- dlaczego. Przecież rzeczywistość z kimś takim, kto pokochał jej serce, powinna być zalana wybuchającym jak wulkan szczęściem i optymizmem i chęcią do życia. A jeśli nie jest to, właśnie- dlaczego?
Czy On ją pokochał, czy pokochał siebie w Niej?
.

Moje "dziełko"

Stworzone jakieś dwa lata temu...
Dopisywane niedawno :) Tytułu jeszcze nie wymyśliłam, bo nie wiem, gdzie treść mnie poniesie. Jeszcze nie skończone.


WSTĘP


Piękno...
Postacio tak olbrzymia!
Ty masz dwie potężne twarze
Siła Twa upartego nie powstrzyma
Złudnie piekielne zbrodnie zmaże
Lecz od środka truciznę rozpali
Która Twe serce przedrze na wskroś
Miłość i Dobro bezlitośnie zatai
A Ty, nędzniku, błagaj o przebaczenie- proś!
Uległeś urokowi, zbłądziłeś.
Jak dalekie zgubienia granice?
Sądzisz, że przeznaczenie duszą zmyłeś?
Spójrz jak szerokie dziś zła źrenice
Skoro już przez piekieł bramę przybyłeś
Zasiądź więc na tronie walki
I walcz! Pokaż, że potrafisz.
I nie skrócę Tobie tej męki
Całe piękno swe dziś tracisz...


CZĘŚĆ 1.


NIMFY:
Podniebny oczu Twoich taniec
Myśli pobudza. Nierealne.
Prośby, modlitwy, zmawiany nocą różaniec..
Lecz życie Twe okrutnie jest marne
By ziemskie marzenia spełniać
Zbyt próżne!
By je źródłem miłości prawdziwej napełniać.

ALFRED:
Próżne, ach!
A jakże samotne...

NIMFY:
Skażony, ziemski niewdzięczniku!
Gdybyś choć raz oczy swe otworzył
Piękna prawdziwego dostrzegłbyś bezliku
I powieki swe smutne radością zmrużył

ALFRED:
Dość!
Nie rańcie już więcej serca mego
Tą prawdą niemiłosiernie palącą
W życiu tak wiele dosięgło złego
Pragnę
Pragnę móc miłość poznać kojącą
I nie rańcie też oczu moich
Obrazami rozkoszy
Zbyt wiele okrucieństwa przejrzały
Użyczcie mi, aby spojrzeć choć raz, swoich
Aby wyobraźnia wszechogarniająca
I umysł- zadrżały!

(po chwili)

NIMFY:
Pani nasza odziana rosą poranną
Ponad złociste jest słońce, ponad umysł
Zostanie Ci dziś, trupie żywych, wydaną
Taki tu Boga i przeznaczenia jest zamysł
Lecz strzeż się, człowieku grzeszny
Bo zdrada i zapomnienie za chwila Cię zgubią
I pomści tę krwawą zbrodnię sam Pan Najjaśniejszy!

(najpiękniejsza z nich wychodzi z szeregu i snuje się w kierunku Alfreda)

ALFRED:
(z niedowierzaniem)
Nie wierzę w piękno tak cudne
Przecież Twój urok duszę mą rozrywa!
(przypatruje się jej)
Te wspaniałości realne- wcale nie złudne!
Twój blask troski i rozpacze ukrywa
O Pani!
Ty z rosy powstałaś porannej
Ciebie słońce córą nazywa swoją
W życiu pod nim istoty tak anielsko pięknej
Nie śmiałem ujrzeć- a teraz jesteś moją?
Pragnę wielbić Cię...

KIRA:
Słowa Twoje szczere i jak łza czyste
Ucząca prawd tego olbrzymiego świata
Oczy Twe od łkania jeszcze przejrzyste
Błyszczą tak
A słowa jak miłosna sonata
Napełniają pięknem Twe zrospaczone wnętrze
Ja Twoja!
Twoja na zawsze!
Lecz niech Cię nigdy nie dosięgnie zemsta moja
(ze złością)
Bo potępionym w ogniu piekielnym się staniesz
Spłoniesz swoim własnym smutkiem
Więc zdrady i zapomnienia jak żaru się strzeż
Słońca gorejącego zostaniesz skazanym odrzutkiem!

ALFRED:
Przysięga moja szczera- nie zawiodę
Duszy tak błyszcząco wspaniałej
Będę z gałązek ranną zbierał wodę
Dla Pani z rosy stworzonej
Tyś moim jawnym marzeniem i snem
O którym śnić nie miałem odwagi
Twoje oczy panują nad całym tym złem
Dodają mi natchnienia, rozwagi
Nie zawiodę, na Boga!
A jeśli- niech mnie kara spotka sroga!

KIRA:
W Twych oczach rozpalonych iskry miłości
Spalają się w ogniu najszczerszym
Nigdy nie pobłażaj naszej znajomości
Bo w bólu zginiesz niedzisiejszym
Lecz moje serce wielkie Tobie wierzy
Bo Twoje tak głośno dziś bije
Lecz tak wiele portów jeszcze przemierzy
Zanim wszystkie grzechy Twe z duszy zmyje.

ALFRED:
Ja się z grzechów czuję oczyszczony
Widząc anioła- zła już nie dostrzegam
Dzięki Tobie jestem cudnie odrodzony
Miłość mą ma wieki dziś przysięgam
Ty moim jesteś cudownym natchnieniem
Wersy słów pieśni pochwalnych same się tworzą
Dla mojego umysłu jesteś zbawieniem
Natchnienie! Pomysły w głowie silnie się mnożą!

KIRA:
(do siebie)
Jak złudna mgła oślepiająca
Nikczemne oczy ludzkie przysłania
Twa dusza będzie jeszcze konająca
Z miłości
Bo natchnienie Cię pochłania!
(przyjmuje postać, równie pięknej, ludzkiej kobiety)
Amen!

ALFRED:
Cud w mej duszy! Cud za dnia!
Amen!

(odchodzą)

NIMFY:
Poszedł w świata ciemne czary
Niech rozprzestrzeni swoją wielką potęgę
Niech ubarwi świat ten mały
I ludzie zauważą talentu jaskrawą wstęgę
On jak gwiazda będzie wschodząca
Niech więc zaniesie te cudowną słodycz
Tam, gdzie niegdyś dusza jego konająca

W smutku i we łzach..



CZĘŚĆ 2.


(We wiosce, w skromnym domu Alfreda. Kira patrzy w przez okno)

KIRA:
Świat dziś osłonięty wzgórzami złudnymi
(zamyślenie
po chwili- z zapałem)
Lecz gdy ja oczy na potęgę Ci otworzę
Zmyję z powiek szal ludzkiej niewinności
Nowy, piękniejszy sen Ci stworzę!
Czy chcesz?

ALFRED:
Twój uśmiech sam jest już nieziemski
(patrzy oczarowany)
Czegóż więcej mógłbym chcieć?
Widząc urok tak czysty, anielski
(z powagą)
Niczego więcej już nie potrzebuję mieć.

KIRA:
(z niedowierzaniem)
Czy nie chciałbyś piękna pocałunku?
Talentu jaśminem i energią pachnącego?
(z naciskiem)
Nie marzy Ci się więcej uznania, szacunku?
Dostatniego życia wiodącego?


ALFRED:
(bez entuzjazmu)
Tak wspaniałe to, co mówisz
Lecz jakże sprawisz?


ANIOŁ:
(ukazuje się nagle)
To owoc Adama zakazany
To grzech, który Cię skazi
To ten w raju, zerwany!
Biada temu, kto Boga obrazi..


KIRA:
To ja siłą jestem i tajemnicą
Ja, która dla Ciebie z rosy powstałam
Życia i marzeń Twych jestem skarbnicą
Ja snami ludzkimi zawsze władałam!


ALFRED:
(rozmarzony)
O... Pani....

ANIOŁ:
Nie! Pamiętaj!

ALFRED:
(do Kiry)
Nie mogę!

KIRA:
Talent więc odrzucasz?

ANIOŁ:
Dostaniesz od życia całe piękno
Lecz co ważne naprawdę- stracisz
Na świat sobie zamkniesz senne okno
Marzeń; za błąd surowo zapłacisz!


ALFRED:
(do Anioła)
Lecz cóż złego w próżnym pięknie
Się takiego kryje?
W życiu wcale szaro i mętnie
Każdą zarazę uśmiechem jednym zmyję
Po czym zostanie mi błędu niewdzięczna rana?
Dlaczego będę krwią rzewnie płakać?
Mam wiarę! Mam miłość Pana!
Czemuż z pięknem tym karzesz żegnać?


ANIOŁ:
Nie posłuży Ci talent...

ALFRED:
(do Anioła, ze złością)
Cóż to? Przepowiednia?

ANIOŁ:
Nie zapomnij o niej!
(znika)


CZĘŚĆ 3.

(Alfred na łące. Siedzi i patrzy w niebo. Jest sam)

ALFRED:
(nad pustą kartką)
Moja ręka. Drży tak okrutnie
Myśli w głowie tak wiele się zbiera
Tu, we mnie, tak pięknie
A w dali, za lasem, jakieś ciało umiera
(cisza)
Wszędzie odkrywam cudów tajemnice!
Jak je wyrazić, nie posiadłem talentu!
(z przerażeniem)
Widzę szatana rozwarte źrenice
Nie rozróżniam już myśli od zamętów
Serce moje łomocze za dnia
Coraz głośniej i w poezję uderza
I na nic moje bezsilne, wieczne starania
(z opętaniem i niemocą)
Umysł mi rytm żałośnie zaburza
J-a Muszę pi-sać! Muszę!
Pani z rosy mym natchnieniem
Oddycham nią, po talent się skuszę
Nie umiem zyć z takim niespełnieniem!

(przychodzi Kira)

KIRA:
Witaj Kochany.
Czemu smutny taki?
(patrzy mu w oczy.
opiekuńczo)
Ty, biedaku, na poezję jesteś skazany..


ALFRED:
Ogarnia mnie niemoc!
(patrzy na nią)
Kocham Cię.

KIRA:
Zbyt poważne to słowa
By je wprost tak wypowiadać
Nic dla mnie nie znaczy Twoja mowa

ALFRED:
Gdzie tu wątpliwość, nad czym się zastanawiać?
(po chwili)
Wiem co to jest miłość!
Bo ja kocham tak bardzo szalenie
Nie wierzysz w słów moich prawdziwość?
(cisza)
Ty jesteś moje jedyne, spełnione marzenie.


KIRA:
Wyraź więc te miłość
I udowodnij nieodpartą prawdziwość.

ALFRED:
Lecz jakże?

KIRA:
Opisz co czujesz
(odchodzi
Alfred patrzy jak odchodzi. Myśli, podpierając głowę. Próbuje pisać)


ALFRED:
(roztrzęsiony)
Nie potrafię!

GŁOSY Z LASU:
Nie potrafisz, więc nie kochasz.

ALFRED:
Cóż to za nieludzkie głosy przerażające?
Czy to jedynie zmącone myśli?
Te okrutne? Nieszczęśliwie bolące.
Moje głosy boją aż do ciemnej wieczności
Nie umiem ich wyrazić.
Choć uczucia tak namiętnie się palą
Nie mogę prawdy pozostawić
Wszystkie myśli uderzają
Razem z moim światem na kolana padają..

GŁOSY Z JEZIORA:
Kochasz?
Jeśli miłość prawdziwa, to ją pokaż!

ALFRED:
(z rozwagą)
Stach i panika nieustannie we mnie krzyczy
A w koło kolorowy świat się kręci
Lecz talent mój pozostanie wieczny
Burząc to, co nadzieję miłości okrutnie męci

(nadchodzi Kira)

KIRA:
(z uśmiechem)
Wyrazić jesteś cokolwiek w stanie?
Szepnij więc choć jedno,
Jedno prawdziwe zdanie.

ALFRED:
Tyś wszystkim co kocham!

KIRA:
(obojętna na te słowa)
Gdzie w tym piękno, rytm i brzmienie?
(patrzy mu w oczy)
Ja mogę dać Ci poezji tchnienie..


ALFRED:
Lecz słowa moje prawdziwe przecież!

KIRA:
I tę prawdę światu idź głosić!
Tym udowodnić czym jest uczucie?
Miłość swoją po sercach roznosić?
Cudniejsze to, niż beznamiętne słów snucie
Nie mi, lecz ludziom pokaż!
Jak wielkie masz serce szlachetne
Jak prawdziwie, Alfredzie, kochasz!
To byłoby dogłębnie piękne..

ALFRED:
Dlaczego tak Ci zależy?

KIRA:
Jeśli mnie kochasz prawdziwie
Powinieneś umieć miłość swą wyrażać
Nie próżnie i prosto, lecz bardziej wnikliwie
Natchnienia atmosferę w tym świecie wytwarzać
Ja nie mężczyzny potrzebuję ziemskiego
Ja poety pragnę- uczuciowego!


ALFRED:
(bez namysłu)
Niech więc będzie jak chcesz.
Tyś cudem moim i pokusą
Pewien jestem, co to natchnienie- sama wiesz
Ty marzeniem i poranną rosą... Ty..
Skoro talent oferujesz- nie odmówię
Dla Ciebie poezję co noc chcę tworzyć
Na Tobie każdą linijkę skupię
Wersy miłości będę wciąż mnożyć


KIRA:
(z zadowoleniem)
Stało się!

(Alfred widzi Anioła, który podchodzi do niego)

ANIOŁ:
Twoje słowa ostateczne
Bądź rozważny.
Co napiszesz- będzie wieczne
Ona władcą jest i panią wszelkich sił
Nawet talentu
Abyś w przyszłości w pierś się nie bił
Że w umyśle zbyt wiele masz zamętu


CZĘŚĆ 4.


(Alfred pada na ziemię i zasypia. We śnie podchodzi do niego obca kobieta z wyciągniętą ręką)

KOBIETA:
Ja z obłoków, Kiry jestem wybranką
I talent Tobie dziś ofiaruję
Słońca samego jestem posłanką
Najcenniejsze piękno Tobie podaruję
To-bie Alfredzie!


ALFRED:
Moja pamięć chyba nieco zawodzi..
Przypomnieć nie jestem w stanie, nie umiem..
Skąd Pani imię, skąd pochodzi?
Rozmowa dla mnie niewyobrażalnym zdumieniem..


KOBIETA:
Nie potrzebnie serce swoje zwodzisz
Talent Twym jest przeznaczeniem
Zastanawiasz się- więc błądzisz
A Ty Kiry jesteś słodkim marzeniem!
Przyjmij więc co Ci pisane
I nie opieraj potężnemu Panu Losowi
Bo imię Twoje na wieki będzie zmazane
Nie przeciwstawiaj się życia ciosowi

(Alfred wyciąga rękę ku niej. Kobieta dotyka jego dłoni i lecą razem ku niebu. Z chmur zstępują anioły)

ANIOŁY:
Oto Tobie, Alfredzie, talent wielki jest zesłany
Oczy Twoje przysłonięte jeszcze ludzką zasłoną
Lecz Ty jeden przez los zostałeś wybrany
I budujesz go z Kirą, Twoją żoną
Aby światu zanieść rozkoszną prawdę.
Lecz piękna samego strzeż się, Alfredzie
Wygłaszając podniebną naszą mowę
- Bo staniesz nad własnym, zimnym grobem,
W lichej, ludzkiej biedzie..

(Anioły ukazują Alfredowi świat widziany z niebios)

ALFRED:
Moc we mnie tonie
Moc ze mnie zionie
Niczym ogień.
Pali i szarpie moje zmysły
Ten jaskrawy, rażący płomień
Moja głowa, cudowne pomysły
A ja nie widzę siebie
Widzę świat
Zapada się swą potęgą pod masywną ziemię
Pozostawiając srogiej trwogi ślad
Tak głęboki i widoczny
Ta przecież grób kwiatami obrośnięty
Piękny i pachnący, choć tak okrutnie mroczny
Przez zmysły i wzrok ludzki przeklęty!
(po chwili)
Siedzę pośród gór własnej niemocy
Płonę ostatecznym mym natchnieniem
Pośród ciemności, niewinności nocy
Zatrważam się błogim spojrzeniem
(z entuzjazmem)
Jestem kimś!


KIRA:
Niewolnik własnego, prawdziwego talentu
Siedzi sam, jaki zadufany!
Lecz nie widzę w iskrach jego zamętu
Dla miłości pisze, zakochany!
Nieszczęsny, znaki niebo Ci zsyłało
Dawało wiarę i wspierało tchnieniem
Nieszczęsny, usłuchałeś i nie wyjdziesz cało
Spalisz te dwie iskry jeszecz żywe- marzeniem
Piękno. Próżności niebieska!
Ja jestem pięknem!


(nagle Alfred dostrzega piękny kwiat, patrzący nań uwodzicielsko)

KWIAT:
Delikatny dłoni dotyku
Wietrze ciepły i namiętny
Wybucham! Pył trzaska, nie słyszysz krzyku?
Błagającego o jeden choćby znak pamiętny
Co na piśmie na wieki zostanie
Niezniszczalny nie ubłagalnie.


ALFRED:
Czymże prośby zachłanne
z moją miłością porównane...


KWIAT:
Zachłanność ma mała przeraźliwie
Jak ja, niewidoczny.
Ty, natchniony, patrz ku mnie wnikliwiej
Ja, przezroczysty kwiat półroczny
Niewiele łez iskry me jeszcze zobaczą
Nie dużo chwil samotności stracę
A Ciebie wiernością dozgonną obdarzę
Ni chwili, ni zaćmienia umysłu czekać radzę


ALFRED:
Ach.
W obliczu tęczy kolorów pogrążony
Oblany wodospadem blasku
Czekam sam, lecz osaczony
Płomieniami serca od pomarańczowego brzasku
Dnia; unoszącymi lekkiego ducha
Zamkniętego we własnym umyśle
O pokonanego przez ciszę głuchą
Nie odmówię.


KWIAT:
Dotknij, poeto, moich ust czerwonych
Zatopionych w granicach piękna
Dotknij niewidzialnych łez oszklonych
Moja wilgotna skóra taka miękka
Poeto, umieram!
Minione lato spala moje istnienie
Dusza utracona woła: Pragnienie!


ALFRED:
Lecz cóż czynić dla wskrzeszenia
Ja, zanurzony w słowach, mogę?

KWIAT:
Odrzuć więc trującą przeszkodę
Otwórz wystraszoną wyobraźnię
Ukrytą pod pościelą własnego ciała
Nie bacz na fałszywe jaźnie
Otwórz oczy, poeto! Czerwień niemała
Krzyczy tu o życie!

(kwiat upada pod ciężarem swojego kielicha)

ALFRED:
Oczy wyobraźni
Oczy wyobraźni...
.

niedziela, 1 listopada 2009

Moda dziś.

Trudnością jest odnaleźć się pośród tłumu okrytego niewyobrażalnie głupią i paranoiczną płachtą zapatrzenia. Zapatrzenia w coś, co jest tak mocno absurdalne, że aż żywo pociągające. Powiedzieć ‘stop’ fali, jaka zalewa otchłań młodych umysłów jest tak niesmacznie łatwo, że nie do zrobienia. Bo trzeba się wybić i pokazać racjonalizm swoich racjonalnych myśli. O ile są racjonalne.
Kiedyś była moda na przeróżne stylizacje, wybór kolorów się wyczerpał, nieodwracalnie. Było już wszystko- kolczyki, koturny, spodnie takie, śmianie i owakie, były pióra, koronki, irokezy, dredy, były szmaty… A teraz, aby się ‘wyróżnić’ w tym modnym-niemodnym świecie, powinno się być zwykłym. Racjonalnym. Zaskakujące… A raczej zaskakująco łatwe.
Co oznacza więc, moim skromnym zdaniem, moda na rzekomą ‘normalność’? Po pierwsze: szczerość przed sobą. Czas powiedzieć sobie ‘nie wstydzę się’- siebie, swoich potrzeb, swoich poglądów. Czas powiedzieć sobie ‘wiem i widzę’- pomimo że wiedzieć i widzieć czasem się nie powinno. Kwestia pierwsza: poglądy racjonalne, aby wejść w racjonalność całym sobą. Jak to zrobić? Uświadomić sobie swoje nieuświadomienie i nie dążyć do racjonalności. Paradoksalnie, nie dążyć do oryginalności. Ambiwalencja nie jest hipokryzją- mimo że dziś ludzie uzurpowali sobie prawo do nazywania jej hipokryzją. Tak uwielbiane słowo, szczególnie przez zachłannych i rządnych dyskusji amatorów pseudopolityków, pełni funkcję stałego argumentu udowadniającego ludzką głupotę, która głupotą nie jest, lecz zwykłym, ludzkim odruchem. Pytanie jak szybko uświadomimy sobie ten odruch i czy będziemy z niego dumni. Że mówiąc ‘a’, przy okazji robimy ‘d’, krytykując ‘d’ tylko dlatego, że jesteśmy za ‘a’. Jesteśmy ludźmi i w tym tkwi racjonalizm. Jesteśmy omylni, popełniamy błędy, mamy potrzeby przyziemne i lubimy być doceniani z byle powodu. Ile razy coś nas ominęło przez to, że ‘nie wypada’ się przyznać. Ile razy nie sięgnęliśmy po czekoladki u nowo poznanych znajomych, bo ‘nie wypada’, ile razy ugryźliśmy się w język, by przypadkiem nie powiedzieć komuś czegoś ZBYT szczerego? Chcemy być na topie i mówić o tym, co jest wygodne dla nas i dla otoczenia, jednocześnie czujemy się ‘inni’, wyobcowani, bo w końcu to, co skrywamy, jest takie ciekawe i oryginalne, że z niecierpliwością czekamy, aż ktoś niby przez przypadek poruszy temat naszego sukcesu. I wzburzy ten cały wulkan myśli i pomysłów, a my skromnie się zaczniemy uzewnętrzniać. Wtedy spuścimy wzrok, że niby skromni jesteśmy- bo nie wypada przecież się przechwalać.
Kwestia druga: ubiór. Ubiór normalny jest modny- absurd? Nie absurd. Wiadomo, miło zobaczyć na ulicy ładnie odwaloną kobietkę- ładnie, nie znaczy emocjonalnie ( niczym krwawe uliczne „emo- od emocjon”). Ładne jest to, co wyróżnia się stylem rangi wyższych sfer, skromne, ale kobiece. Z dużym dekoltem, ale z zasłoniętym pępkiem. Granica dobrego smaku to coś, czego brak w dzisiejszej komercji i przesycie. Dławiąco szybko biegniemy ku zachodowi, niczym napalone na Amerykę Azjatki farbujące się na tandetny blond. Mniej więcej tak krzyczymy i walczymy o swoje prawa o indywidualność. Bo przecież indywidualność jest modna. Szkoda tylko, że każdy staje się indywidualistą, tworząc tym samym grupę indywidualistów myślących podobnie i podświadomie potrzebujących się wzajemnie. Społeczeństwo tonie w swoim własnym pomyśle na odrębność, a ludzie myślący patrzą na to z góry i zarządzają naszymi myślami- które przecież są tak mocno indywidualne.
.