sobota, 9 stycznia 2010

Nieskoordynowana melodia diamentowego snu

Śniły mi się szmaragdy. Że lśniły w blasku dnia, czyste i przejrzyste. Ja byłam szczęśliwa, odrodzona. Jakbym z mgły powstała, z mrocznego dna oceanu, spowita kolorami tęczy po deszczu. Świat się sam pomalował, zostawiając krwawe plamy w stóp nowo powstałego wulkanu.
Sen był diamentowy, mimo że szmaragdów w nim tak wiele było. We śnie melodię słyszałam, lecz nazwać jej nie potrafiłam. Taka dzika, nieokiełznana, jakby przypominała o poprzednim życiu- o trwodze, o litości- jakbym katharsis jeszcze nie przeszła, jakbym wciąż czuła niedosyt życia, upokarzający niedosyt, uświadamiający niemoc istnienia i niemoc zrozumienia. Czym jest człowiek, który nie potrafi się określić? Czym jest istnienie, które blaknie w kolorach szczęścia marionetek, które otaczają? To tylko chory sen.
.

Brak komentarzy: